Let's get the party started (in peplum leather blouse and leather skirt)

Friday, November 30, 2012


Każdy powód do wyjścia jest dobry, ale Andrzejki są o tyle lepsze, że poza imprezą dostajemy jeszcze wróżby! Oczywiście nikt w nie nie wierzy. No, może poza tymi, co nie przechodzą pod drabiną, w piątek 13-go zostają w łóżku, a gdy zobaczą czarnego kota to obracają się dookoła spluwając przez lewe ramię i odpukując w niemalowane. Żeby nie wspomnieć o zbitym lusterku, które jest gwarantem siedmiu lat nieszczęść. I choć nie znam nikogo, kto by wierzył we wróżby, to również nikt mi znany w Andrzejki lania wosku lub czytania z fusów sobie nie odmówi. Ja też nie zamierzam. Taki dzień.
A co wybrać na Andrzejkową imprezę? Zestaw modny, ale praktyczny. U mnie podstawą jest skórzana bluzka z baskinką - idealna na imprezy, jako, że można pić i jeść i zapomnieć o wciąganiu brzucha ;) Do tego spódnica, też skórzana, i złote, asymetryczne szpilki - niskie, więc o stopy następnego dnia mogę być spokojna.

Udanej zabawy Andrzejkowej, czego Wam i sobie życzę!










Bluzka (blouse): Bershka
Spódnica (skirt): ZARA %
Pasek (belt): MOSCHINO vintage
Buty (heels): ZARA %
Torebka (bag): second hand
Jewelry: no name and DKNY

Yellow and purple for autumn

Thursday, November 29, 2012

Choć marznę i niedosypiam (jak to zwykle o tej porze roku) to nie daję zastraszyć się jesieni. Walczę kolorami. Tym razem w roli głównej nowy nabytek - żółty, aż oczy bolą, żakiet ozdobiony złotymi suwakami i ćwiekami. Moim zdaniem wygląda rewelacyjnie. Dostępne są też w wersji czarnej i zielonej. Początkowo skłaniałam się ku zielonemu, bo jeden żółty żakiet na stanie już mam. Ale ten odcień jest tak mega pozytywny, że nie mogłam się oprzeć. A dodatkowo z żółtym każdy kolor komponuje się idealnie - niebieski, czerwony, zielony, różowy, czarny, fioletowy... Żółty jako nowa czerń ;)
Na początek dobrego noszenia kombinacja żółto-fioletowo-czarna.










Kurtka: Terranova
Żakiet: C&A
Spodnie: ZARA
Torba, szalik, bluzka, rękawiczki: zwykły sklep
Czapka: H&M
Buty: Carsona
Zegarek: DKNY
Bransoletki: duża - H&M, z sercem - znaleziona w Pacyfiku podczas wakacji na Hawajach (serio ;))

Jacket: Terranova
Blezer: C&A
Pants: ZARA
Bag, scarf, top, gloves: no name
Cap: H&M
Shoes: Carsona
Watch: DKNY
Braclets: big one - H&M; this one with heart - found in the Pacific Ocean during holiday on Big Island Hawaii (seriously ;) )

The cat in the shoes

Tuesday, November 27, 2012



Jaki jest mój stosunek do nakryć głowy już wspominałam. I o ile wszelkiej maści czapki i kapelusze uwielbiam, to jest to i tak nic, przy uwielbieniu jakie mam dla butów.

Swoje pierwsze buciki dostałam zanim jeszcze się urodziłam. Różnego koloru wełniane kapciuszki, pasujące do kolorowych wełnianych śpiochów, kaftaników i czapek. Tak ubraną mama woziła mnie w wózku. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że w owym czasie ciężko było o fajne, kolorowe dziecięce (i nie tylko) ubranka - moje przyjechały specjalnie na okoliczność moich urodzin z NRD ;) Bardziej jednak szokujące było to, że jeździłam otulona w tę całą wełnę w środku czerwca! Tak, mamie szkoda było tych ładnych ubranek, więc "gotowała" mnie w nich, podczas gdy inne niemowlaki ubrane były wyłącznie w pieluchy tetrowe. Oczywiście nie mogę pamiętać tych historii - znam je tylko z opowieści mamy. Ich prawdziwości dowodzi fakt, że do dziś mam mocno wypaczoną percepcję temperatury i wiecznie mi zimno.

Wracając do butów. Na miłość do tychże skazano mnie tak samo jak na konieczność ubierania się cieplej niż wszyscy. Uczucie ewoluowało przez lata i obecnie obejmuje chyba wszystkie rodzaje obuwia. No, może z wyjątkiem adidasów dla amerykańskich koszykarzy oraz emu / ugg. No i jeszcze tych adidasów na koturnie - kolejny szpetny wynalazek, który jest modny tylko dlatego, że jest modny.

A buty które mam na sobie w tym poście? Moje pierwsze i na razie jedyne robione na zamówienie. Wymarzyły mi się luźne, czerwone, zamszowe, overknee, na "chadzalnym" obcasie. A przecież marzenia są po to, by je spełniać :)

Ps. O tej porze roku nie chodzę w samej ramonesce - miałam na sobie lekką kurtkę puchową, którą zdjęłam do zdjęć, aczkolwiek nie wszystkich.

















Buty: na zamówienie
Ramoneska: asos
Spodnie: ZARA
Bluzka (C&A) i szalik: sh
Kurtka: Terranova
Czapka: H&M
Kolczyki: Apart
Torebka: lacoste
Zegarek, rękawiczki: no name
Okulary: D&G

Shoes: my project made up by store Carsona
Leather jacket: asos
Blouse (C&A) and scarf: second hand
Jacket: Terranova
Cap: H&M
Earrings: Apart
Bag: lacoste
Watch, gloves: no name
Glasses: D&G


Asymmetric heels

Sunday, November 25, 2012



Odkąd pamiętam uwielbiam buty - też mi nowość, na palcach jednej ręki można wyliczyć dziewczyny, które nie cierpią na przypadłość zwaną butoholizmem. Ja zdecydowanie należę do większości cierpiącej, tyle, że nie odczuwam tego jako cierpaienia. Wręcz przeciwnie - butoholizm dostarcza mi niewątpliwej przyjemności :)

Uwielbiam chodzić po sklepach i oglądać te wszystkie cudeńka (zwykle niestety niechadzalne, btw). Żaden inny element garderoby nie wprowadza mnie w takie zadowowlenie. Mogłabym mieć jedną torebkę, ale butów ponad setkę! Tak też się i stało (w kwestii butów jedynie - torebek mam trochę więcej niż jedną).

Ilości butów w swojej szafie nie liczę, od kiedy liczba ta stała się trzycyfrowa. Czasami niewiedza jest lepsza. W znakomitej większości moją kolekcję tworzą oczywiście szpilki. Znajdą się też baletki w liczbie sztuk bodaj 12, ze 3 pary butów na koturnach, 3 pary adidasów, 2 pary muszkieterek i 1 kalosze. Więcej grzechów nie pamiętam, czyli pozostałe to szpilki w przeróżnych odmianach. Jest jednak jeden model, do którego mam szczególną słabość, a mianowicie szpilki asymetryczne.

Ideałem jest oczywiście model Helmut Ch. Louboutina (klik), który kiedyś będzie mój ;)

Tymczasem z powodzeniem zadowalam się każdą wariacją na ich temat. Najlepszą wariację miała oczywiście ZARA. Buty są cudowne! Prezentują się na nodze bosko i jak na 10 cm obcas są naprawdę wygodne. Mam je w 3 egzemplarzach - czarne, białe i srebrne. A dlaczego piszę o nich teraz, kiedy w sklapach są niedostępne, a na allegro czy e-bay są, ale w horrendalnych cenach? Bowiem aktualnie Mohito wypuściło niemal identyczne szpilki w wersji czarnej oraz złotej za (uwaga, uwaga): 149 PLN! A z kuponem rabatowym, który krąży po fb - za 109 PLN! Oczywiście nie są to buty skórzane (skórzane są wewnątrz, na zewnątrz mamy imitację zamszu), ale wykonanie jest bardzo dobre i wyglądają naprawdę ładnie (zdecydowanie lepiej niż ubiegłoroczna imitacja ze Stradivarusa). Warto je kupić.

Ja je kupiłam - będę chodziła w nich na codzień, bez żalu i stresu, że się zniszczą ;) Te z Zary zatrzymam na specjalne okazje.

Poniżej kilka zdjęć mojej kolekcji. Która fotka przedstawia szpilki z Mohito? ;)









Tak, te poniżej są z Mohito. Prawda, że wierna kopia?



Swego czasu, a konkretnie zeszłej zimy, zakupiłam w Zarze jeszcze asymetryczne szpilki 0 tym razem o trochę innym kroju, złote i na niższym obcasie. I chociaż fajne, to niestety to już nie jest TO.



They are real - Rapid Lash review

Thursday, November 22, 2012



Czwarty czwartek listopada, czyli święto dziękczynienia. My go nie obchodzimy, ale uznałam, że jest to idealny dzień, aby obwieścić wszem i wobec za co ja czynię dzięki :)

Za RAPID-LASH! :)



O Rapid Lash długo pisać nie trzeba. W sieci znaleźć można całe mnóstwo informacji, zdjęć i opinii. O samym produkcie najlepiej przeczytać na www producenta: (kilk), a o jego efektach na jakimkolwiek forum czy blogu poświęconym temu tematowi. A jeżeli komuś nie chce się szukać, a przypadkiem trafił do mnie, to poniżej krótka recenzja.

Zacznijmy od tego, że nigdy nie byłam posiadaczką firany rzęs. Z natury rzęsy mam raczej liche (w znaczeniu, że delikatne i krótkie), a do tego jasne. Używam oczywiście tuszu, ale szału nigdy nie było. Do czasu. Do czasu zakupienia RL.

Obecnie mam już drugie opakowanie. Jestem nieustająco zachwycona efektami i nie sądzę, abym szybko przestała go używać. Nie jest to najtańsza odżywka do rzęs (ok 200 PLN za tubkę, która starcza na ok 3 miesiące), ale efekty są naprawdę imponujące (w porównaniu z tym jak było). Oczywiście nie od początku było różowo. Mało powiedziane. Początek stosowania był tragiczny! Nie wiem czym to się ma, ale przez pierwsze 3 do 4 tygodni rzęsy wypadały mi na potęgę. Efekt zupełnie odwrotny do oczekiwanego. Przy każdym demakijażu traciłam ok 4-6 rzęs, a czasami nawet więcej i miałam ogromną chęć wyrzucić RL do kosza. Jednak uparcie wierzyłam, że nie mogę mieć, aż takiego pecha i nie jest tak, że RL działa na miliony kobiet, a na mnie jedną nie. Chociaż z moim szczęściem... Anyway. Byłam jednak dzielnie uparta lub uparcie dzielna i używałam. Używałam, używałam i używałam, aż około 6 tygodnia stosowania zdałam sobie sprawę, że rzęsy już nie wypadają, za to przy malowaniu ich tuszem muszę bardzo uważać, aby nie pobrudzić sobie powiek, bo są tak długie i wywinięte! A wywinięte są do tego stopnia, że muszę malować je od strony powieki, pochylając je ku dołowi, aby się odkręciły - brzmi bez sensu, ale to prawda. Od wielu osób (które nie wiedziały o RL) usłyszałam, że mam bardzo ładne rzęsy, czy używam zalotki, czy może przedłużałam?

Jak już wspominałam to moje drugie opakowanie - pierwszą tubkę zakupił mój chłopak, który był w tym czasie w USA, drugą zamówiłam na allegro.

Martwi mnie trochę, że w chwili obecnej rzęsy znowu strasznie wypadają - 4 i więcej dziennie - zupełnie jak na początku stosowania. Tłumaczę sobie, że to z powodu żywotności rzęs - ot wypadają te które urosły pod wpływem RL i zaraz będą nowe. Tnz. nowe już są, pytanie tylko czy odrosną na oczekiwaną (jak poprzednie) długość. Tak czy siak nadal są dłuższe niż kiedykolwiek :)

Z efektów ubocznych, o których warto wspomieć, to (poza początkowym niemożebnym wypadaniu rzęs) szczypiące oczy, gdy produkt dostanie się do środka i lekko przekrwione oczy (ale ja zawsze miałam z tym problem, więc ciężko mi ocenić czy się nasilił).

Zostawiam Was ze zdjęciami na dowód. Nie są to może najlepsze zdjęcia, ale to co trzeba widać (chociaż na żywo wygląda o wiele lepiej).
A, i jeszcze jedno, końcówki są przeźroczyste, więc bez tuszu nie da rady.




I anty-wisienka na torcie, czyli zdjęcie sprzed RL. Gdzie te rzęsy???
And the photo taken before I started to use RL.



Gdyby ktoś miał pytania o RL to śmiało pytać w komentarzach.
If you have questions do not hesitate and ask.

Clinique redness solutions review

Wednesday, November 21, 2012

Długo nie mogłam znaleźć kosmetyków dla siebie. Chociaż będąc uczciwą muszę przyznać, że szczególnie zawzięcie ich nie szukałam. Przez wiele lat moja codzienna 'pielęgnacja' sprowadzała się do stosowania przypadkowego toniku i kremu nivea (o moim fanatycznym wręcz uwielbieniu dla kremu nivea już wspominałam). Po części był to wynik lenistwa, ale przede wszystkim reagowania swędzącym zaczerwienieniem - zagadką nie do rozwikłania dla dermatologów - na jakikolwiek inny kosmetyk. A próbowałam wielu - od przeciętnych, tanich polkich marek jak Ziaja czy Kolastyna, poprzez apteczne Eucerin (koszmar!), Avene (może być, czasami nadal używam), czy Vichy, aż do wysokopółkowych jak Diore czy Lancome. O dziwo na te ostatnie moja cera ragowała wręcz histerycznie - chyba są dla mnie zbyt perfumowane. I tak też zawsze wracałam do sprawdzonego, niezawodnego i nieodłącznego kremu Nivea. Do dziś mam do niego ogromny sentyment i lubię mieć go w torebce, tak just in case ;) A gdyby wycofano go ze sprzedaży to chyba bym się zapłakała. Ale nie o kremie Nivea miała być mowa.

Około pół roku temu dostałam zestaw do pielęgnacji Clinique. Miałam już wcześniej kontakt z kosmetykami pielęgnacyjnymi tej firmy w postaci osławionych 3 kroków i, krótko mówiąc, szału nie było. Tym razem padło na redness solutions, jako że skłonność do zaczerwienień to mój główny problem. Pierwszy dzień po zastosowaniu był STRASZNY - buzia mnie piekła, policzki miałam całe czerwone. Już dawno nie zareagowałam na krem AŻ tak. Mając jednak na uwadze, że prezent był kosztowny, postanowiłam sprobować poużywać przez tydzień (teraz, jak o tym myślę, to '"torturowanie" twarzy z powodu ceny wydaje się średnim pomysłem) z nadzieją, że nastąpi cud boski i zwrot o 180 stopni. Po 3 dniach, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, cud i zwrot nastąpiły. Buzia się uspokoiła, przestała swędzieć, a zaczerwienienia zniknęły. Oczywiście mówię o nowych zaczerwienienach spowodowanych przez krem. I tak od czerwca br, stosuję serię redness Clinique'a. Myślę, że z powodzeniem. Buzię mam ładnie nawilżoną, bez nowych czerownych lub / i przesuszonych "placków" (co wcześniej było normą). Zdarzają się popękane naczynka tu i ów. No i nieodłączny mój rumieniec, gdy mi zimno, gorąco, stresuję się lub denerwuję - ale na to chyba żadna seria nie pomoże.

Zatem jak wygląda moja (poranna) pielęgnacja?

Krok 1 - soothing cleanser Delikatny krem do mycia twarzy. Ma bardzo przyjemny i nienarzucający się zapach. Krem do mycia delikatnie nawilża i nie podrażnia. Daje uczucie świeżości.

Krok 2 - daily relief cream Beztłuszczowy, kojący. Delikatnie nawilża i delikatnie pachnie. Nie wiem czy "poprawia kondycję skóry i zmniejsza widoczność popękanych naczynek", ale na pewno nie pogarasza stanu skóry. To czego mi w nim brakuje to większej dawki nawilżania. Dlatego też od dwa razy w tygodniu używam kremu nawilżającego Avene. A wieczorem lubię zrobić nawilżającą maseczkę i używam odżywczej serii Iwostin (kolejna seria, na którą nie mam uczulenia), ale o tym innym razem).

Krok 3 - daily protective base spf 15
Zielonkawa baza pod podkład, która niewluje zaczerwieniania. Jest beztłuszczowa i zawiera filtry chroniące przed szkodliwym działaniem słońca. Co w niej lubię? To że rzeczywiście koryguje czerowne policzki (lekko je wybielając) i super współgra z podkładem z tej serii. Czego w niej nie lubię? Zapachu - jest brzydszy niż kremu do mycia i kremu do twarzy - oraz tego, że nie współgra tak dobrze z niektórymi podkładami innych firm. A sprawdzałam na wielu. Na szczęście z Clinique działa bdb! :)

Krok 4 - make up spf 15 Podkład naprawdę dobry. Według producenta dla skóry suchej, normalnej i mieszanej - ja mam suche policzki, raczej tłusty nos i normalne czoło - sprawdza się. Podkład ma filtr spf 15. Lubię w nim to, że ładnie kryje, ale dobrze stapia się ze skórą. Zdecydowanie lepiej działa nałożony na bazę od kompletu niż bez niej. W duecie trzyma się na twrzarzy w zasadzie przez cały dzień i, co najważniejsze, jeżeli znika to równomiernie. Miałam już podkłady, które znikały plackami i wygląda to tragicznie (a numer taki wywynął mi nawet Mac sculpt...). No i oczywiście przykrywa rumieniec. Na co trzeba zwracać uwagę to kolor - o ile 01 jest lekko żółty, to 02 wpada w delikatny róż (sic!) i chociaż nie ma dramatu, to jednak osoby skłonne do zaczerwienień powinny unikać różowych tonów. A, i najlepiej nakładać do flat topem, a później ewentualnie "powciskać" gąbką lub dłonią, aby się ładnie wtopił.

Makijaż wykonany przy użyciu tego podkładu: (kilk)

Krok 5 - Instant relief mineral pressed powder Mój puder nr 1. W ogóle faworyt całej serii. Kosmetyk ma wręcz szaleńczo żółty kolor - w pierwszej chwili można się przerazić. Jedak właśnie dzięki temu niweluje wszystkie zaczerwienienia, naczynka i rumieńce. Spełnia swoje zadanie w 100%. Dodatkowo współgra z każdym podkładem, którego używałam - od najtańszych po drogie - i "wyciąga" je wszytskie, eliminując różowe tony. Dodatkowo ma śliczne opakowanie, którego nie wstyd wyjąć z torebki i z którego nic się nie wysypuje. Wieczko może służyć za lusterko, ale lusterko właściwe mamy wewnątrz. W środku jest też pędzelek, który co prawda nie jest najlepszym pędzlem do pudru w historii make up'u, ale do poprawek w ciągu dnia pasuje. Uwielbiam w tym pudrze wszystko! Jest też wersja sypka, której nie próbowałam - zakładam, że efekt jest taki sam, ale oobawiam się, że transport w torebce przy wersji sypkiej może skończyć się różnie...

And last but not least...
Krok ostatni - 7 day scrub Delikatny pilling do twarzy. Oczyszcza, ale nie podrażnia delikatnej skóry twarzy. Ma dość gęstą konsystencję, więc nie spływa z twarzy. Po spłukaniu cera jest delikatna i miękka. Ale to cecha każdego pillingu, więc nie ma co go zbytnio zachwalać. Jest OK, ale z całej serii chyba najgorszy. Używam go raz w tygodniu - codzienne pillingowanie to jak dla mnie przesada. Po użyciu lubię jeszcze nałożyć maseczkę, zupełnie przypadkową, zwykle nawilżającą i przeciwzmarszczkową.

Kosmetyki clinique są niestety dość drogie. Na szczęście wydajne. Opinie o nich (też o serii redness) czytałam różne. Ja uważam, że warto ich wypróbować. Polecam jednak w zestawie - wtedy ich działanie jest najlepsze, co widać po parze: baza i podkład. A może ktoś ma podobne problemy do moich i może coś polecić na Suche, czerwieniące się poliki, ze skłonnością do pękających naczynek i reakcji alergicznej na kosmetyki. I jeszcze opis producenta do przeczytania na stronie: (kilk)


Autumn camouflage

Saturday, November 17, 2012



Babcia zawsze powtarzała, że najwięcej ciepła człowiek traci przez głowę. Zweryfikować twierdzenie nie będzie mi dane, bo nigdy przenigdy nie zrezygnuję z czapek, beretów, toczków i kapeluszy - uwielbiam je wszystkie! I nie dbam o to, czy mi pasują czy nie - wystarczy, że dobrze się w nich czuję.

Tak samo nie dbam o to, że wedle analizy kolorystycznej powinnam unikać brązów i beży, bo to kolory pani-jesieni. Ponoć. A ja jestem panią-zimą. Ponoć. Ile sobie robię z tych rad? Widać na załączonych obrazkach. Z jakim skutkiem? Widać na załączonych obrazkach ;)

Poza wszelkiej maści nakryciami głowy nieodłącznym elementem jesieni są dla mnie również skórzane płaszcze. Vintage, z duszą. Mam takie dwa - czarny i rudobrązowy - po mamie. Pamiętam, jak jeszcze jako dzieciak, wykłócałam się z mamą, żeby ich nie wyrzucała. Z ust mamy padało w ich kierunku wiele niepochlebnych epitetów. Twierdziła, że to stare, zniszczone (zniszczone??) szmaty, które tylko zagracają szafę, a ich czas dawno już minął. Jak bardzo się myliła okazało się, gdy wkroczyłam w wiek licealny - wtedy w ruch poszła czarna wersja przegrywająca dziś z rudobrązową. Trzeba przyznać, że obie są już nadgryzione zębem czasu i jest to widoczne, ale moim zdaniem dodaje im to charakteru. I jestem pewna, że zrezygnuję z nich dopiero, gdy ze starości rozpadną się na kawałki. Moi rówieśnicy :)

















kapelusz: H&M
płaszcz: vintage
spódnica: stradivarius
bluzka: H&M (sh)
szalik, rękawiczki, rajstopy: no name
torebka: bazar w Tunezji :)
buty: new look
biżuteria: no name, lilou, apart
zegarek: dkny

hat: H&M
coat: vintage
skirt: stradivarius
blouse: H&M (sh)
scarf, gloves, tights: no name
bag: bazzar in Tunis :)
shoes: new look
jawlery: no name, lilou, apart
watch: dkny